41. Kryzysowa sytuacja.

And all of the stepsthatled me to you

And all of the hell I had to walk through

But I wouldn’t trade a day for the chance to say

My love, I’m in love with you

- Czy ty zawsze musisz się tak wiercić? – Zamruczałam na wpół śpiąc, jednocześnie usiłując się przekręcić na bok. Niestety coś, a raczej ktoś, mi to uniemożliwiał.

Rozchyliłam powieki by zobaczyć obejmującego mnie w pasie Jareda, którego głowa spoczywała na moim coraz bardziej zaokrąglonym brzuchu. Wokalista jedną dłoń wsunął mi pod koszulkę gładząc skórę. Nucił coś, ale nie potrafiłam rozróżnić słów.

- Długo już nie śpisz? – Spytałam przeczesując jego włosy palcami.

- Nie mogłem spać – mruknął spoglądając na mnie. - Możliwe, że to nowy utwór rodzi mi się w głowie.

– A czasem Shannon ci po głowie nie chodzi? Nie sądzę, aby ta nowa piosenka nie dała ci spać, po dość męczącym ostatnim wieczorze.

Przez chwilę milczał, więc miałam rację. Po chwili jednak błękitne oczy Jareda uniosły się spoglądając w moje, a jego usta wygięły się w dziwnym uśmiechu.

- Kochałabyś mnie nadal, jakbym miał różowe włosy? – Szczerzył to swoje uzębienie, jak królik widzący marchewkę.

- Przecież miałeś już różowe, a poza tym nie zmieniaj tematu. – Energicznie pacnęłam go w ramię.

- To nie był róż, tylko owoc granatu. – Wywrócił oczami nosząc się z zamiarem kolejnego wykładu dotyczącego jego koloru włosów, z którego w końcu zrezygnował. – Nie mówię o takim kolorze, tylko bardziej jasnym.

- W tamtym wyglądałeś, jak dziki jednorożec. Gorzej chyba już być nie może.

Nie pozwolił mi się zepchnąć na bok. Cały czas mnie obejmował nie pozwalając wstać, czy chociażby zmienić pozycji. W głowie Jareda siedziało coś więcej niż tylko zmiana koloru włosów i problemy brata. Mimo to nie chciałam naciskać. Prędzej czy później, jak będzie gotowy, sam mi wszystko opowie.

- To chyba dobrze, nie? – Doskonale ukrywał zmartwienia pod maską beztroski. – Wszystkie dziewczynki marzą o jednorożcu.

- Dziewczynki marzą o lalusiu na koniu. Przynajmniej te normalne. – Obserwowałam jak gładzi mój brzuch przelewając swoją miłość na nasze dziecko.

- Więc jestem lalusiem? – Uniósł brwi w wyrazie oburzenia.

- Nigdy nie twierdziłam, że jestem z tych marzących o księciu na białym rumaku – zachichotałam podpierając się na łokciach. – Poza tym, ty nie masz konia – dodałam z przekąsem.

– Nie? A co ujeżdżałaś, już niejednokrotnie? – Kąciki ust uniosły mu się w kpiącym uśmiechu.

W odpowiedzi na jego dwuznaczny żart, zasponsorowałam jego twarzy bliskie spotkanie z poduszką. Zaowocowało to drobną przepychanką, łaskotkami i pogryzieniami. Oczywiście to ja skończyłam, jako przegrana strona. Leżałam jak placek, podczas gdy zadek Leto unieruchamiał moje nogi, a dłonie trzymały moje ręce nad głową.

– Moja mała kłamczucha. – Pochylił się nade mną z uśmiechem. Nasze twarze dzieliło zaledwie kilka centymetrów. – Co ja bym bez ciebie zrobił?

– Szukałbyś dalej swojego sensu istnienia? – Wyszczerzyłam się żartując.

– Na całe szczęście, już je znalazłem – odparł patrząc mi nieprzerwanie w oczy, podczas gdy jedną dłoń przeniósł na moje udo. – Znalazłem je i nie pozwolę mu uciec. Co więcej, przypomnę temu sensowi istnienia, jak bardzo mi na nim zależy.

– A jak to zrobisz? – Zachichotałam doskonale wiedząc do czego zmierza.

– Zobaczysz. – Z tym słowem pocałował mnie przelewając w ten gest całą swoją miłość.

Dotykał mnie z czułością i delikatnością, chociaż jednocześnie był stanowczy. Ani ani na chwilę nie pozwolił mi odwrócić wzroku.  Nawet w momencie kulminacyjnym, utrzymywał nasz kontakt wzrokowy.

******

Budząc się koło południa czułem nieprzyjemną suchość w gardle. Poprzedniego wieczora nie piłem dużo, jednak te kilkanaście łyków wina domowej roboty z piwniczki Larry’ego, w zupełności wystarczyło, aby spowodować minimalnego kaca. Za godzinę, może dwie powinno nie być po nim śladu, pomyślałem.

Opuściłem sypialnię gościnną tak, aby nie obudzić nadal śpiącej Alex. Drepcząc korytarzem założyłem koszulkę, którą podniosłem jeszcze w sypialni.

Było dość wcześnie, jak na poranek po imprezie, więc wszyscy domownicy jeszcze drzemali w swoich łóżkach. Tak mi się przynajmniej wydawało. Zbliżywszy się do kuchni usłyszałem głos brata.

– Czy ty nie rozumiesz słowa „nie”? Mam ci je przeliterować? – Shannon starał się mówić cicho, choć ledwo panował nad sobą. – Nie, Kris. Nie pojadę z tobą do Miami. Czyś ty do reszty rozjaśniła ten swój blond?

Szczerze mówiąc, rzadko zdarzało mu się denerwować. Zazwyczaj był tym spokojniejszym Leto, którego ciężej wyprowadzić z równowagi. Jeśli się denerwował, to tylko z poważnego powodu.

– Nie, do cholery! Nie mam ochoty się z tobą widzieć, po tym, jak namówiłaś mnie na ten śmieciowy towar.

Odchrząknąłem chcąc zakończyć tą wyraźnie bezcelową wymianę zdań. Nie liczyłem na ciepłe powitanie ze strony Shannona, jednak chłód, z jakim obdarzył mnie swoim spojrzeniem wywołał ciarki.

– Wszystko w porządku, Shann? – Spytałem podchodząc do lodówki.

– A co miałoby być, nie tak? – Burknął pod nosem przystając przy otwartych drzwiach na podwórze.

– Wyglądasz na spiętego. – Przeczesałem włosy dłonią starając się wyglądać na zrelaksowanego. Nie powinienem dać mu po sobie poznać, że coś słyszałem.

– A ty wyglądasz na skacowanego – odgryzł się odpalając papierosa.

– Myślałem, że rzucasz. – Podszedłem do lodówki, aby wyciągnąć z niej sok pomarańczowy.

– A co cię to, do diabła, obchodzi. – Chcąc uniknąć mojej odpowiedzi, Shannon wyszedł na zewnątrz. Widziałem, jak kieruje się w stronę jeziora, gdzie bawiliśmy się za młodu. Tam wypiliśmy pierwsze wspólne wino i tam zaczynaliśmy marzyć o utworzeniu zespołu.

Chwyciłem wiszącą na jednym z kuchennych krzeseł, moją bluzę i ją założyłem. Było co prawda dość ciepło, ale nie na tyle, żebym mógł paradować półnago brzegiem jeziora.

Wychodząc, kątem oka zauważyłem telefon Shanna leżący na szafce. Chciał być sam ze swoimi myślami. Zdrowo się wkurzy widząc mnie.

– Nawet nic nie mów – warknął zanim nawet zdążyłem się do niego odezwać. – Nie chcę słyszeć żadnych wykładów, o tym, jak sobie niszczę życie.

– Nie mam zamiaru z tobą o tym rozmawiać. – Przysiadłem na dużym kamieniu kilka metrów od wody. Shannon stał z butami zamoczonymi w jeziorze wpatrując się w drugi brzeg. – To twoje życie. Robisz z nim, co chcesz. Wiedz tylko, że mama i ja, a nawet Alex, wszyscy się o ciebie martwimy.

Milczał cały czas skupiony na punkcie w oddali. Nie chciał kontynuować tematu, chociaż ten musiał mu ciążyć.

– Kiedyś spędzaliśmy tutaj całe tygodnie. – Potrzebowaliśmy bardziej neutralnego tematu. Taki też postarałem się znaleźć. – Siadaliśmy na brzegu w butelką wina, którą przemyciliśmy od Larry’ego i marzyliśmy. Planowaliśmy swoje życie. Ty chciałeś mieć sklep z kawą, a ja chciałem wtedy mieć aparat i obfotografować cały świat.

– Nie, młody – wtrącił Shannon. – Ty chciałeś zbawić cały świat. Nadal chcesz. Za wszelką cenę próbujesz uszczęśliwić ludzi.

– Wcale nie. – Pokręciłem głową czując ogarniającą mnie niepewność. Nie tak chciałem, aby potoczyła się rozmowa. Mój brat nie miał wypominać mi wad, jakie we mnie widzi, tylko spróbować razem ze mną znaleźć rozwiązanie jego problemu. Nie lubiłem tracić kontroli nad rozmową.

– Owszem, Jared. Teraz też to robisz. Próbujesz mnie na siłę uszczęśliwić, bo ubzdurałeś sobie, że potrzebuję zbawienia. Pamiętaj tylko o tym, jak łatwo jest przedobrzyć zanim powiesz coś więcej.

Nawet na mnie nie spojrzał. Cały czas wpatrywał się w jezioro. Działo się z nim coś bardzo niedobrego, co było widać, ale nie potrafiłem odkryć powodu. Bardzo chciałem mu pomóc, być może nawet za bardzo. Może nawet Shannon miał rację.

– No i co? – Burknąłem niezadowolony z tego, że zaburzył moje myśli. Specjalnie, czy nie, udało mu się zmienić to, na czym się skupiały. – Chcę ci pomóc.

– A może ja nie chcę pomocy? – Wreszcie na mnie spojrzał. Na twarzy wypisaną miał powagę, którą żadko u niego widziałem. – Nie przyszło ci to do głowy?

– O co ci chodzi? Przecież tylko chcę pogadać.

– Wpieprzasz się do mojego życia, chociaż masz własne. O to mi chodzi. Zajmij się narzeczoną i dzieckiem, a mi daj spokój.

– Shannon, co się do cholery dzieje?

Tym razem spojrzał na mnie z wyrzutem, jakbym nie dał mu wyjścia i musiał udzielić odpowiedzi. A przecież mógł odejść ignorując mnie. Nie zrobił tego, więc widać chciał się wygadać.

– Ta suka, Bethanny, szantażuje mnie – mruknął bardziej do siebie niż do mnie.

– Cycata Betty? – Szczerze zdziwiłem się na wspomnienie pustej groupie nieodstępującej mojego brata na krok podczas promocji naszej pierwszej i drugiej płyty. – Ona w ogóle żyje jeszcze? Myślałem, że razem z tłuszczem wyssali jej mózg podczas liposukcji.

– Widać wyssali, ale nie do końca – burknął Shannon. – Nie wiem skąd, ale skądś wytrzasnęła nagrania z tour busu. Poza tym, teraz nazywa się Kris.

– Masz na myśli TE nagrania? – Zacisnąłem pięści czując nadchodzącą falę gniewu.

– Te same. – Przytaknięcie Shannona wcale nie złagodziło mojej reakcji. Wprost przeciwnie. – Spotkałem ją podczas ostatniej imprezy u Becksa. Pokazała mi nagrania na telefonie, a potem ją puknąłem.

– Puknąłeś ją? Przeraża mnie sposób, w jaki o tym mówisz.

– Mówię tak, bo tego nawet nie pamiętam. Spiłem się i być może czymś jeszcze doprawiłem. – Shannon wzruszył ramionami drapiąc się po głowie. – Ważniejszy jest fakt, że tak suka to nagrała.

Przez chwilę próbowałem przyswoić sobie tą informację. Nie mogłem uwierzyć w to, co słyszę. Mój brat, mój starszy brat, pozwolił, aby jakaś psychofanka nagrała ich schadzkę. On sobie chyba robi ze mnie jaja, pomyślałem krzywiąc się.

Przysiadłem na trawie gapiąc się bezmyślnie na taflę jeziora. Sam zaczynałem się gubić w tym, co działo się dookoła. To nie wyglądało na happy end.

– Naszedłeś mnie dzisiaj, jak próbowała mnie namówić na kolejną imprezę. Groziła, że wrzuci filmik do sieci.

– Nie brzmiałeś, jakbyś się tego obawiał – zauważyłem.

– Aż tak głupia nie jest. – Shannona telefon rozbrzmiał dźwiękiem rytmu wybijanego na perkusji. Po chwili rozmowy na uboczu wrócił do mnie. – Muszę iść – oznajmił patrząc na wyświetlacz. – A tobie, młody, radzę uprzedzić Alex o nagraniach z tour busa. Może i mi one szkodzą najbardziej, ale ty też święty wtedy nie byłeś.

Miał rację. Miał cholerną rację. Okres promocji naszej pierwszej płyty nie należał do okresów życia, którymi można by się chwalić. Tak naprawdę było mi wstyd mojego zachowania wtedy. Muzyka zawsze wiele dla mnie znaczyła, ale wtedy stanowiła wymówkę do szczeniackiego zachowania. Uważałem, że będąc w trasie z zespołem miałem prawo imprezować co noc. Dopiero później doszło do mnie, jak bardzo się myliłem.

Cały czas musiałem płacić za błędy popełniane wtedy. Tym razem miałem dwa wyjścia. Mogłem spróbować wykryć źródło problemu z nadzieją, że moja narzeczona się nie dowie, albo porozmawiać z Alex i ze spokojem spróbować zażegnać problem.

Podjęcie decyzji nie zajęło mi dużo czasu.

– Wiem, że masz wolne, ale mamy kryzysową sytuację. – Istniała tylko jedna osoba mogąca pomóc w rozwiązaniu tego problemu zanim na dobre się uaktywnił.

– Ja już nie wiem, kiedy mam się bać, a kiedy nie – mruknęła do telefonu Emma. – Ostatnimi czasy nadużywasz wyrażenia “kryzysowa sytuacja”.

– Ktoś ma filmiki z tour busa – wyjaśniłem krótko, a w odpowiedzi otrzymałem ledwo słyszalne westchnienie. – Zrozum, nie jestem dumny z tego, co wtedy robiłem. Shannon też nie jest.

– Wiem, ale nie możecie wiecznie uciekać przed przeszłością. Zwłaszcza ty. Masz jakieś dziwne uczulenie, a nie możesz się wiecznie zasłaniać zespołem, prawami autorskimi, czy czymkolwiek innym. Rozeznam się w sytuacji i dam ci znać, jednak nadal sądzę, że to walka z wiatrakami. Nie usuniesz wszystkich zdjęć i nagrań z sieci. Zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie je miał zapisane na dysku i ewentualnie postanowi wrzucić do sieci.

Podświadomie się z nią zgadzałem. Tylko podświadomie. Otwarcie moje ego nie pozwalało mi się z nią zgodzić, choć może to resztki mojej naiwności wierzyły w kompletne wymazanie wstydliwych epizodów mojego życia z istnienia.

Zaraz po zakończeniu rozmowy wróciłem do pokoju zajmowanego z Alex. Z odgłosów dochodzących z łazienki domyśliłem się, że brała prysznic. Rozmowa musiała nieco poczekać.

******

Czułam się bardzo wypoczęta siedząc na werandzie domu Larry’ego z kocem na kolanach i panią Constance czytającą książkę. W tym samym czasie Jared pomagał gospodarzowi rąbać drzewo nieopodal. Miałam świetny widok na swojego mężczyznę w czerwonej koszuli w kratę, która z czasem mu się nieco rozpięła, i starych wytartych już dżinsach. Gdyby nie jego nieco licha sylwetka, wyglądałby, jak drwal, ale po prostu był zbyt drobny. A może raczej niski. Uśmiechnęłam się do siebie na tą myśl. Kochałam go takim, jakim był.

Mógł zapuścić brodę godną Gandalfa, wrócić do sylwetki z “Rozdziału 27”, być chorobliwie chudym, a i tak nic nie mogło zmienić tego, co czułam. Skąd to wiedziałam? Bo nawet jego różowy irokez niczego nie zmienił. Głupie porównanie. Tak naprawdę Jared był pierwszą osobą przy której czułam się bezpiecznie.

– Cóż, skończyłam. – Z zamyślenia wyrwał mnie głos kobiety siedzącej obok. – Spodziewałam się lepszego zakończenia, a nie takiego życiowego rozwiązania całej sprawy.

– Niektórzy czytają książki, aby odnaleźć w nich wskazówki, jak powinni postąpić – wtrąciłam skupiając na sobie uwagę seniorki Leto.

– Masz rację, ale ja uważam, o ile to nie jest poradnik, ani literatura faktu, że książka powinna być takim pozytywnym zastrzykiem. Po to czytamy, żeby móc się oderwać na chwilę od problemów i móc przeżyć coś innego, nawet jeśli jedynie w wyobraźni. – Pani Constance posłała mi czuły uśmiech. – Życie niestety nie jest opowieścią zapisaną na papierze.

– Nawet jeśli wydaje się być bajką, to ta bajka kiedyś się kończy – przyznałam nieco ciszej wracając wzrokiem do ukochanego.

– Jeśli jest się wystarczająco silnym i upartym, to bajka może trwać, tylko trzeba się przy tym natrudzić. Mój syn jest uparty, a życie nauczyło go też bycia silnym. Nie pozwoli, żebyście stracili to, co macie.

– Nie na wszystko mamy wpływ.

– Ale o wszystko możemy walczyć, Alex. – Kobieta odłożyła przeczytaną książkę na niewielki stolik do kawy znajdujący się przed nią. – Jared umie walczyć i nigdy w niego nie wątp.

– Nie wątpię. Po prostu czuję się, jakbym żyła teraz w bajce. Jest za bardzo idealnie. – Przygryzłam wargę wypowiadając na głos obawę nie opuszczającą mnie od jakiegoś czasu. – Tak idealnie, że aż nieprawdziwe.

– To jest prawdziwe kochana. Zapewniam cię. – Dłoń kobiety chwyciła moją. Ten uścisk miał mi dodać otuchy, ale przypomniał mi, jak bardzo brakuje mi własnej rodziny. – Wasze uczucia są prawdziwe, tylko one się liczą.

– Zazdroszczę mu. – Uśmiechnęłam się smutno. – Ma taką wspaniałą mamę, która zawsze stanie za nim murem.

– Nie staję tym razem murem za nim, tylko za wami, kochanie. Nie da się na was patrzeć i nie widzieć tego uczucia kwitnącego między waszą dwójką. Bardzo się cieszę, że spotkał ciebie na swojej drodze. Chciałabym, żeby Shannon znalazł sobie też kogoś.

– Na pewno prędzej czy później przedstawi jakąś świetną dziewczynę. – Chciałam dodać pani Constance otuchy,  choć doskonale wiedziałam, jak obecna sytuacja perkusisty wygląda.

– Ktoś to za mało. – Wyraz twarzy matki obojga muzyków wyraźnie wskazywał na zmartwienie. – Nie jest z nim dobrze i o tym wiem, nawet jeśli żaden z nich mi nie mówi. Ale, dosyć tego marudzenia. Pójdę zaparzyć herbatę.

Zostałam sama na werandzie wpatrując się w postać mojego narzeczonego. Zazdrościłam mu wsparcia ze strony rodziny, którego ja sama nie miałam okazji doświadczyć od jakiegoś czasu. Tęskniłam za wieczornymi rozmowami z Jul, nawet za oglądaniem meczy piłkarskich z ojcem. Mimo całego szczęścia, jakie mnie spotkało potrzebowałam też trochę rodzinnej normalności.

Przez chwilę męczyła mnie chęć sięgnięcia po telefon, aby zadzwonić do kogoś. Kogokolwiek z kim mogłabym porozmawiać o wydarzeniach ostatnich dni. Niestety chwilowo takiej osoby brakowało. Ren szukała nowych inspiracji w Rzymie, a Nathan miał problemy z konkurencją próbującą wykurzyć go z interesu.

Po raz pierwszy od kilku miesięcy zalogowałam się na swoje konto na Twitterze, aby puścić tweeta. Zacytowałam wypowiedź żmii z Małego Księcia. “Wśród ludzi jest się także samotnym”. Nie chodziło o to, że byłam samotna. O nie, czułam się bardzo dobrze w otoczeniu tych niesamowitych ludzi. Po prostu brakowało mi rozmowy z kimś bezstronnym, lub kimś kto mógłby spojrzeć na to wszystko świeżym okiem.

Jak na zawołanie mój telefon zawibrował na stoliku obok. Dzwonił Nathan.

– Cześć, rudzielcu. – Uśmiechnęłam się słysząc przyjazny głos po drugiej stronie słuchawki. – Co słychać? Słyszałem jakieś plotki, o tobie i twoim chłopcu z gitarą, ale nie wiem, czy powinienem w nie wierzyć.

– Zależy co słyszałeś – odparłam poprawiając swoją pozycję.

– Nie sądzę, aby odpowiednie było omawianie tego przez telefon. Dam radę złapać cię w Los Angeles? Tam cię ostatnio widziano prawda?

– Aktualnie jesteśmy poza miastem. – Zupełnie nieświadomie przesunęłam dłoń w okolicę brzucha.

– Jesteście poza miastem… – Nathan powtórzył za mną, jakby analizując brzmienie wypowiedzianych przeze mnie słów. – A więc, przynajmniej w jednym plotki są prawdziwe. Z twojej strony to jest poważne.

– Nie tylko z mojej – zaprotestowałam mając przed oczami chwilę, kiedy Jared założył mi na palec pierścionek.

– Skoro tak uważasz. Pamiętaj tylko, żeby uważać. Nie mam zaufania do żadnego z muzyków, zwłaszcza do braci Leto. Ale dopóki ty jesteś szczęśliwa, ja cieszę się twoim szczęściem.

Nathana nie znałam długo, ale był z niego wspaniały przyjaciel. Mogłam z nim porozmawiać bez obaw o to, czy będzie mnie oceniał.

– Dobra, nie będę ściemniał. Dzwonię w pewnej konkretnej sprawie. Chcę żebyś pomogła mi nawiązać nić porozumienia z twoją przyjaciółką.

– O kim mówisz? – Zmarszczyłam nos prostując się.

– Nienawidzę, kiedy wy kobiety to robicie – westchnął ciężko, co doskonale słyszałam po drugiej stronie łącza.

– Co robimy? – Czułam się głupia. Naprawdę nie miałam pojęcia, o co mu chodzi.

– Kiedy udajecie, że nie wiecie, o co chodzi, żebyśmy tylko my faceci przyznali to głośno. – Nie chciałam wyprowadzać go z błędu, więc nie skomentowałam tego. – Ren jest fajną osóbką i chcę poznać ją bliżej, ale obawiam się…

– Czy ty chcesz mi powiedzieć, że zadurzyłeś się w tej starej wariatce? – Pisnęłam podekscytowana jak nastolatka zwracając na siebie uwagę Jareda i Larry’ego.

– Znowu to robisz – mruknął niezadowolony Nathan. – Tak, podoba mi się ta postrzelona dziewucha. – Niemal słyszałam, jak przewraca oczami zmuszony do przyznania tego głośno. – Chciałbym, żebyś pomogła mi wyciągnąć ją na mały wyjazd.

******

Otarłem pot z czoła, w tą starą szmatę służącą mi za roboczą koszulkę, obserwując siedzącą na werandzie domu Larry’ego dziewczynę. Rozmawiała przez telefon szczerząc się i chichocząc jak nastolatka. Ruszyłem w jej kierunku wyłapując coraz więcej z jej rozmowy.

– Problem polega na tym, że Ren jest w tej chwili w Rzymie. Projektuje we współpracy z jakąś znaną marką odzieżową… Nathan, nie wiem czy będę mogła… Ja wiem… Wiem, na twój koszt. – Zaśmiałem się widząc jak wywraca swoimi niebieskimi oczami. – Nie chodzi o to. Jestem w pewnym sensie uwiązana.

– Chciałabyś – zamruczałem przysiadając obok niej na wiklinowej ławce. W odpowiedzi natychmiast otrzymałem pacnięcie w ramię, co wywołało jedynie wybuch mojego śmiechu.

– Tak, właśnie on mi przeszkadza. – Alex patrzyła mi w oczy z jakimś wewnętrznym wyzwaniem. – Przekażę… Tak, będziemy w kontakcie.

– Coś ważnego? – Spytałem widząc odsuwany od ucha telefon.

– Można tak powiedzieć. – Najwyraźniej nie chciała mi się zwierzać z odbytej rozmowy.

– Chcesz jechać do Rzymu? – Przytuliłem ją do siebie strzelając prosto w samo sedno. Właściwie, to spudłowałem dosłownie o milimetr.

– Ren podoba się Nathanowi, a ten chce, żebym z nim poleciała do Rzymu i pomogła porozumieć się z nią. – Plecy dziewczyny przylgnęły do mojego torsu. Cmoknąłem jej ucho, mrucząc do niego cicho. – Nie jestem pewna czy to dobry pomysł. No bo po co tam ja?

– Masz z nią świetny kontakt. Chociaż nie widziałyście się kilka dobrych lat, to nadal jesteście przyjaciółkami. Próbę czasu przechodzą tylko prawdziwe przyjaźnie.

– Sądzisz, że powinnam jechać?

– A chcesz? – Obserwowałem zastanawiającą się dziewczynę uważnie. – Z Rzymu mogłabyś z Ren polecieć do Aten, gdzie czekałbym na ciebie.

– Właściwie dlaczego nie? Chętnie bym pozwiedzała. – Alex wzruszyła ramionami niby od niechcenia, ale w jej oczach widać było błysk podekscytowania.

Zauważyłem jak bardzo lubi podróżować. Każdy wyjazd, mniejszy czy większy był dla niej świetną przygodą. Pragnąłem pokazać jej świat, wszystkie jego piękne zakamarki. Zrobiłbym wszystko dla widoku uśmiechu na jej twarzy.

Dodaj komentarz